layout by wanilijowa background: Frigg Kitten: Zumzzet

czwartek, 21 czerwca 2012

Remontujemy tekst

Znalazłam ten tekst przypadkiem, ale jest naprawdę fajnie napisany, dość obrazowo. Artykuł pochodzi z tej strony, warto zajrzeć. Miłego czytania.   

Remontujemy tekst – poradnik dla początkujących Jarosława Bilińskiego
     
    Wielokrotnie zabierałem się do napisania tego tekstu – poradnika dla początkujących. Wydać się może, że niewiele mam do powiedzenia, bo przecież ani nic nie wydałem, ani też nie opublikowałem w jakiejkolwiek prasie czy e-zinie. A jednak piszę, jak wy, początkujący i robię błędy, jak każdy, ale także czytam wasze teksty. Uczę się właśnie na nich. Niejedna lektura waszych wypocin sprawiła, że i na moim czole pojawił się pot, a podobno czytanie to łatwe zajęcie.
    Weryfikator – tu, na tej stronie – jest niejako redaktorem, któremu pierwszy raz pokazujecie tekst z nadzieją, że „coś z tego będzie”. I otrzymujecie najczęściej kubeł zimnej wody na głowę, co studzi zapał a czasem wywołuje frustrację. Wierzę, że nie raz tak było – i wiem, że tak być nie musiało. Ten poradnik nie będzie typowym tekstem, w którym napiszę, jak pisać, aby „zrobić bestsellera" albo jak zdobywać najlepsze tematy. Co to, to nie. Chcę wam pokazać, jak napisać cokolwiek, by dobrze to pokazać!
    Wyobraźcie sobie malucha – starego, poczciwego Fiata 126p – cud techniki lat 80 na polskich drogach. Teraz to już zabytek, chociaż są miasta, gdzie jest ich pełno. Wasz tekst, to taki fiacik: nie jest fantastyczny, mało praktyczny, zazwyczaj zdezelowany albo w ogóle nie jeździ, tylko czeka w garażu na swój lepszy czas (garaż = szuflada), licząc na to, że jego właściciel zechce się nim należycie zająć. Pamiętajcie, że maluch to zabytek (zależy od rocznika, ale przenośnia jest jasna, mam nadzieję). Macie tekst, który jest owym zabytkiem, czyli przedstawia jakąś wartość (wg was). Redaktor – łysiejący czterdziestolatek albo stary, zgryźliwy tetryk za biurkiem (lub atrakcyjna pani Magda z długimi nogami, perlistym uśmiechem i zawsze pachnąca markową perfumą) – jest koneserem antyków. Zbieraczem samochodów, ale również biznesmenem szukającym tych niepozornych lub tanich aut. Albo jedno i drugie. W ogłoszeniach (tutaj to będą fora, które czyta lub teksty, jakie do niego nadchodzą), przegląda wszystko, co ze starymi samochodami związane. Nagle ty, Homo-Writterus (piszący w domu), widzisz że można twojego „maluszka” komuś pokazać – wszak to zabytek! Bierzesz ukochanego „kaszlaka”, wsadzasz na lawetę, bo nie jeździ (laweta = znajomi oceniający tekst) i podstawiasz pod nos konesera, pod jego biurem (czyli redakcją), albo tuż koło domu (forum literackie). Wchodzisz tryumfalnie z radością i krzyczysz: mam świetny zabytek, kup pan! I koneser owy już z góry widzi, że pożytek marny z auta, bo zwyczajnie się rozsypuje od patrzenia, ale ty drogi Homo-Writterusie, uważasz, że jest dobry – bo przecież, zabytek! I powstaje konflikt z człowiekiem, który jest odmiennego zdania – nic to, że sądzisz, że może go sobie wyremontować i nic z tego, że po remoncie będzie piękny. Skąd koneser będzie wiedzieć, czy  ten maluszek pojedzie? Jest wrakiem w jego oczach – ocenia fakt, nie zagłębia się w blachy, nie sprawdza, czy ze 1943 części wszystkie są na miejscu (strzelam – nie wiem ile maluch ma części). W końcu, jak oczy zaczynają go boleć od patrzenia na tę żałość, informuje was w najłagodniejszy z możliwych sposobów, że może warto przyjrzeć się temu zabytkowi z innej perspektywy, podłubać przy nim i wtedy próbować.
    Odholowujecie biedaczka „kaszlaczka” do swojego garażu i zdenerwowani pozostawiacie bez opieki.
    A gdybyście postąpili inaczej? Zadbali wpierw o „maluszka”, naprawili silnik, wyremontowali blachy odrestaurowali tapicerkę, wstawili nowe detale i przyjechali nim pod firmę konesera, wysiedli tryumfalnie (tutaj już bez żadnego „ale” – to wasz wspaniały, lśniący maluch!) – czyż nie zrobilibyście wrażenia na owym człowieku? Sądzę, że maluch to „lipa” nie zabytek – ale odrestaurowany zaczyna lśnić i ciszyć oko.
    Jeżeli maluch, to całość tekstu, wobec tego lakier to jego wygląd, czyli układ: akapity, spacje, zapis dialogów. Detalami, takimi jak chromowane lusterka, skórzane fotele, nowe dywaniki, będą wówczas: interpunkcja, polskie znaki, minimalna ilość powtórzeń (są jak kurz na tapicerce!), odpowiednie użycie zaimków w małej ilości. Silnikiem będzie fabuła – opowiedziana przez was historia. Ona, sama w sobie, nie musi być arcygenialna, ponadczasowa, czy przełomowa. Możecie po prostu napisać tekst o czymkolwiek – ale ten silnik ma działać po odpaleniu (od chwili rozpoczęcia czytania). Tutaj nie ma miejsca na zgrzyty, charczenie, nierówną pracę, bo jak koneser przejedzie się tym autem, dotrze do mety (koniec czytania) to musi wiedzieć, że sam dojechał, a nie pchał go sprzedawca. Samo odpalenie silnika nie może trwać wieki: sprawcie, aby zaskoczył już po pierwszym ruchu.
    Dlatego też pozwolę sobie podzielić się moimi uwagami, które zebrałem w trakcie trzyletniej pracy z tekstami na weryfikatorium.pl, gdzie przeczytałem ich ponad pięćset, a także sam publikowałem, a niektóre wysłałem do Złych Koneserów. Nauka u mnie (na szczęście), nie poszła w las i sam odkopałem swojego malucha. A jak! Jeżeli dotrwałeś, drogi czytelniku, do tego miejsca – oznacza to, że masz chęć pisania (tak, tak, pisania, nie czytania) i zwyczajnie chcesz się czegoś nauczyć. Oto więc, spłynie na ciebie wiedza, z którą nie każdy się zgodzi – ja wierzę, że pomoże.
    Drukarka to urządzenie pozwalające przelać monitor na papier (fajnie, nie?). Monitor kłamie – wierz mi. Kłamie jak z nut, ale robi to dobrze, bo zawsze cię oszuka. Twój tekst, to też kłamca, ale bardziej przebiegły: zna cię na wylot i ukrywa wszystkie błędy przed twoim okiem, tylko po to, aby obnażyć je przed koneserem. Drukarka będzie wykrywaczem kłamstw, a czas –  zastrzykiem prawdy. Dobra mieszanka, prawda? Ja ją lubię. A jak!
    Przed wysłaniem tekstu gdziekolwiek, ustaw  odstępy między wierszami na „półtora” i wydrukuj go w całości . Znajdź czas i przeczytaj go (po jakichś dziesięciu-dwunastu godzinach od wydrukowania). Weź do ręki dwa narzędzia: żółty zakreślacz i czerwony cienkopis. Usiądź wygodnie w miejscu, w którym lubisz czytać i rozpocznij lekturę, czyli remont „maluszka”. On zawsze na początku jest w opłakanym stanie – zawsze. Ale twoje narzędzia pozwolą na pewne naprawy. Czytając na głos, zaznaczaj wszystkie widoczne błędy czerwonym cienkopisem: brak spacji, przecinków, literówki, brak polskich znaków. Potraktuj to jak usuwanie rdzy z blachy. Żółtym zakreślaczem, zaznaczaj: brak akapitów, źle brzmiące zdania (np.: Kawa się rozlała się na podłodze tuż obok drzwi, z braku podstawki), powtórzenia (tu już mamy dwa „się”!). Trochę to zajmie, wierz mi. A to dopiero początek remontu zdychającego maluszka!
    Gdy przeczytasz tekst i użyjesz narzędzi, podejdź do tego kłamiącego monitora i zacznij wprowadzać do swojego tekstu naniesione poprawki. Plik po „remoncie” zapisz jako wersję nr 2 (np. MojeOpowiadaniev2.doc). Odejdź od tego paskudnego kłamcy, bo nadszedł czas na wstrzyknięcie mu eliksiru prawdy. Czas to twój przyjaciel, nie wróg (w porównaniu do znienawidzonych redaktorów, jak pewnie nie raz uważałeś lub uważać będziesz). Kłamca zmięknie, ale to potrwa – sądzę, że pierwszy raz „puści farbę” po tygodniu i wówczas można do niego wrócić. Jesteś gotowy do tego, aby uruchomić wykrywacz kłamstw?
    Tekst w wersji „v2” nadal jest tylko starym „kaszlakiem”, ale zaczyna przypominać auto, a nie ruinę. Wydrukuj poprawiony twór, którego nie widziałeś tydzień. Teraz, po zastrzyku prawdy będzie mniej kłamać – zapewniam, jest znacznie miększy a ty surowszy. Jedno z was pęknie. Siadasz sobie z nim w miejscu, gdzie lubisz czytać. Tym razem robisz to bez poprawiania czegokolwiek – sprawdzasz, czy silnik pracuje – czy warto „maluszka" remontować. Jak silnik gra w miarę dobrze, bierzesz dwa narzędzia i czytasz ponownie. Zaznaczasz rzeczy zbędne (zaimki, powtórzenia – tak wiem, już je usuwałeś – ale eliksir prawdy ponownie je  pokaże), sprawdzasz błędy. Zakreślasz przydługie zdania, przydługie opisy, zaimki (tak wiem, przecież już je usunąłeś!) i sprawdzasz przecinki, spacje i wszystkie te rzeczy, które przeszkadzają w czytaniu. Jesteś gotowy do naniesienia poprawek. Podchodzisz do tego okropnego kłamcy, wprowadzasz wszelkie poprawki, jakie naniosłeś na tekst i zapisujesz plik jako „v3”. Ponownie trzeba zrobić zastrzyk prawdy. Sądzę, że tydzień wystarczy – ale to zależy, co będziesz przez ten czas robić.
    Zastrzyk zaczął działać – minęło siedem dni. Uruchamiasz wykrywacz kłamstw i sprawdzasz, jak działa silnik. Jestem zdania, że sam maluch wygląda znacznie lepiej – malutka polerka i lakier lśni. A jak silnik działa, można jechać do konesera. Można oczywiście (a nawet polecam) zrobić „złoty strzał”, czyli zastrzyk prawdy o dużej mocy. Miesiąc? Dlaczego nie! Dobijemy go albo sprawimy, że powie wszystko jak na spowiedzi. Twoja decyzja, drogi pisarzu.
     Diabeł tkwi w szczegółach – ale na Boga! (ładne zestawienie, prawda?) Nie wysyłajmy złomu z nadzieją, że odpali – tak się nie da! A już na pewno nie wmawiajmy sobie, że ruinę ktoś od nas kupi – może i kupi, ale pewnie do jakiegoś napadu (plagiat – brzmi dumnie).
    O ile lepiej czyta się ładne, zadbane i dopieszczone teksty, o tyle lepiej widać, jak działa silnik. Wówczas właściciel też jakby lepiej wygląda.
    Tyle, moi drodzy, ode mnie.

Jarosław Biliński

18 komentarzy:

  1. Świetny tekst. Niby mówi rzeczy oczywiste, ale jakby się zastanowić, to rzadko robię cztery podejścia do tekstu. A jeszcze rzadziej wszystko drukuję, tym bardziej, że moja drukarka w tej chwili używa wyłącznie różowego tuszu.
    Cóż, chyba pora jednak zmienić nawyki ;). Oby liczba tych poradników na Katalogu się nie zmniejszała, bo naprawdę zmuszają do refleksji nad warsztatem pisarskim.

    Pozdrawiam,
    Wadera

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdyby mnie było stać na takie drukowanie, to może mój przydługi proces podchodzenia do popraw tekstu i po pięćdziesiąt razy byłby wykonywany na papierze. Niestety, drukarka, papier i atrament kosztują, a mnie nie stać na drugowanie jakichś stu-stu pięćdziesięciu stron (tj. 50 kartek zadrukowanych z przodu i z tyłu) aż tyle razy.
    A oprócz tego to podoba mi się porównanie tekstu do malucha. Maluch to taki uroczy samochodzik. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja osobiście mam drogą drukarkę, ale do niej są tani kartridże. (Ach, ci sprzedawcy - tańsza drukarka = drogi tusz). Jednak szkoda mi go, bo jestem w kółku redakcyjnym, literackim (na to kółko drukuję swoje prace). Jednak można obejść ten Wykrywacz Kłamstw - wystarczy dobrze czytać (albo nawet dać komuś ten teks, jak ja to robię), by wykryć zbędne rzeczy. Ja czytam tekst po dziesięć razy do, za przeproszeniem, usranej śmierci.

      Usuń
    2. To wiem. Sama sprawdzam swoje teksty milion razy na monitorze komputera lub ekranie Kindle'a. Nigdy nie wrzuciłam w Internet (ani też gdziekolwiek) tekstu, który nie przeszedłby korekty MINIMUM dziesięć razy. Po prostu komentuję, że autor tego tekstu nie wziął pod uwagę fakty że: a) nie każdy posiada drukarkę; b) niektórzy piszą naprawdę długie teksty, których liczne drukowanie po prostu kosztuje (nieważne już ile); i c) że jakkolwiek sprawdzanie na papierze z pewnością jest wygodniejsze, sprawdzanie tekstu niewydrukowanego nie jest niemożliwe - wystarczą czas oraz szczere chęci. ;)

      Usuń
    3. Myślę, że tu raczej chodziło o sprawdzanie na druku pracy przed wysłaniem jej do jakiegokolwiek wydawcy,myślę, że na bloga można drukowanie sobie odpuścić :) Jak Cuddly to ujęła - można sobie znaleźć osobę, która wyłapie błędy. Taniej wychodzi :)

      Usuń
    4. Albo nauczyć się wyłapywać je samemu. ;) Wychodzi jeszcze taniej, a jest bardziej przydatne. ;)

      Usuń
    5. Samemu bywa ciężko, zarówno monitor jak i własne oczy kłamią. Zwłaszcza oczy.

      Usuń
    6. Owszem, bywa ciężko, ale nie jest to niemożliwe, czego liczni ludzie dowodem (dla chcącego nic trudnego, jak głosi przysłowie). Poza tym, w dzisiejszych czasach korekta w wydawnictwach nie jest już wiarygodna i nie można się na niej opierać tak jak kiedyś. Niekoniecznie z powodu niekompetentnych ludzi - wydawnictwa narzucają terminy, a taki korektor ma X powieści do sprawdzenia, zazwyczaj pracuje sam i oprócz terminów od pracodawcy gonią go także terminy płacenia rachunków, czynszu, zapełnienia lodówki... Jeśli autor nauczy się porządnie sprawdzać własny tekst i eliminować usterki, to zaoszczędzi takiemy korektorowi czas, ale także będzie mieć satysfakcję, że zrobił wszystko sam, że potrafi i że jego powieść pójdzie do druku bez błędów (no, chyba że korektor jednak będzie mało kompetentny i poprawi coś, co błędem nie było - ale wtedy jest powód do napisania zażalenia i wydania wersji drugiej poprawionej).

      Usuń
  3. Tekst wyśmienity. Naprawdę.
    Oby na Katalogu pojawiało się takich jeszcze więcej, bo są one bardzo pomocne dla takich jak ja - młodych pisarzyków.
    Pozdrawiam!
    http://my-logorrhea.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Tekst miły, acz odniosłam wrażenie, że więcej w nim chodzenia wokół głównego tematu niż rzeczywistych porad na temat poprawiania tekstu. Jestem szczęśliwym posiadaczem drukarki w domu i, co najważniejsze, taty z drukarką w pracy i z darmowym dostępem do kartek ORAZ RADOSNYM UCZNIEM LO Z DRUKARKĄ OGÓLNODOSTĘPNĄ! Trzeba tylko mieć swój papier (który zawsze się ma, od tatusia).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też chcę takiego tatę. :<

      Usuń
    2. pożyczyłabym Ci go na trochę, ale moja mama może mieć obiekcje.
      poza tym męcząca może być jego skłonność do inwigilacji, więc przemyśl, czy byłabyś gotowa zapłacić "taką" cenę za papier. :D

      Usuń
  5. Okej, jako tekst jest nawet ciekawie napisany, ale jako poradnik niestety za bardzo przegadany.

    Darmowy papier, skąd ja to znam ^ ^ Tylko tuszu zazwyczaj brakuje i czytam potem czyjeś wypociny w różowych barwach na przykład...

    OdpowiedzUsuń
  6. Hey. Czy mogłybyście napisać o tym, że Cukiernia na Onecie przestaje istnieć, ale jeden z autorów chce wznowić jej działalność na innej domenie i szuka ludzi w związku z tym? Z góry dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeżeli uda się Samotnemu znaleźć ekipę - Cukiernia będzie nadal w sieci. Prosząc o post o nas miałam na myśli, abyście pomogły znaleźć kogoś, kto by pomógł w dalszej działalności ;> Jeżeli nie znajdzie się nikt, Cukiernia przestanie istnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja rozumiem, a mnie chodziło o to, by dać konkretny tekst na ogłoszenie. Tyle. Nie napiszę przecież, że ocenialnia kończy działalność, ludzie pomóżcie.

      Usuń
  8. Prosząc o post miałam na myśli pomoc w znalezieniu chętnych osób, które zechciałyby z Samotnym prowadzić Cukiernię dalej. Jeżeli się takie osoby nie znajdą, Cukiernia przestanie istnieć.

    OdpowiedzUsuń
  9. oja. dwa razy dodałam komentarz. błąd mi wyskoczył. przepraszam

    OdpowiedzUsuń